Ten, kto pewnego jesiennego dnia pięćdziesiątego drugiego roku zabłąkał się na puste gruzowisko wzdłuż alei Nowotki, musiał wytrzeszczać ze zdumienia oczy: między stertami pogruchotanych cegieł i resztkami zniszczonej zabudowy getta sterczały wysokie, trzydziestometrowe drabiny strażackie, a na ich szczycie płonęły lampy. W biały dzień.
Z drugiego brzegu Wisły przez lornetki drabinom przyglądali się architekci: Stanisław Brukalski, Stanisław Szurmak i jego żona Anna. Oględziny wypadły pomyślnie. Planowana wysokość przyszłych gmachów, równa światłom na drabinach, nie zakłóciła zabytkowej panoramy Starówki.
– Budujemy! – zdecydowano.
B. Chomątowska, Stacja Muranów, Wołowiec 2012, s. 247
W kontekście nagonki na pl. Uni Lubelskiej i Kuryłowicza i to jak tragicznie niszczy widok na Belweder z dołu, państwo Architekci byli bardzo przemyślni.