Plaza

na weekend, Polska

Kiedy pisałam o tym jak było w Lublinie, pisałam też o takim miejscu co to zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Tym miejscem było centrum handlowe, okropne w swojej fasadzie, które stanęło na miejscu dawnego obozu pracy, filii obozu w Majdanku.

Chcieliśmy dzisiaj z Markiem, kolegą z Lublina, moim ówczesnym przewodnikiem, pokazać tę szkaradę innemu znajomemu, który zanim zdążyliśmy rozwinąć temat zdążył skorzystać z dobrodziejstwa Internetu i odnalazł informację o dewastacji:

zblizenie

Marek był bardzo dumny z akcji małego lubelskiego sabotażu. Jestem w stanie zrozumieć jego dumę.

A, jestem jeszcze dumna, że jestem już umówiona na Majdanek. Znaczy, na zwiedzanie. Pewnie jak skonfrontuję wyobrażenie z rzeczywistością to nie będę rozumiała co mnie przed tym miejscem tak wzbraniało.

Źródło: http://lublin.com.pl/artykuly/pokaz/15441/lublin,tablica,pamiatkowa,przy,centrum,plaza,zniszczona,(foto)/

Lublin foto

na weekend, Polska

Jako, że wróciłam dopiero co z Pragi, proponuję fotograficzne uzupełnienie pisemnej relacji z Lublina. To ciagle nie będzie wszystko, rzecz jasna, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Ta szara kamienica, to kamienica, w której mieszka Janusz Palikot. Jest o tyle intrygujacym miejscem, że kiedy przychodza na Plac po farze grupy turystów z miejscowymi przewodnikami-mieszkańcami, to o samej farze nie mówia specjalnie nic. Za to o Palikocie nie tak znowu mało.

Kamień nie w Jeleniej i nie na Jasnej. I wino El Sol. Znowu ten kamień.

Batory, no cóż, podekscytował mnie widok oryginału! Wreszcie! No i nie wiedziałam, że to tam.

Tam, gdzie ta para co ślub wzięła, to stoi tych dziesięc renesansowych kamienic na dziesięciolecie Polskiej Republiki Lodowej.

Polska na weekend #3 Lublin

na weekend, Polska

#3

może to zadziwiająco, #2 się już pojawił, co prawda bez numeru a #1 jeszcze będzie!

#3 zatem

O 10:55 na centralnym pociąg jeszcze nosił silne znamiona nocy w podróży. Światło na korytarzu przystosowane do oczu dopiero co przebudzonych z namiastki snu jaką daje przedział, powietrze zawierające mało tlenu, ale pasażerowie już zupełnie inni – mało kto zdecydował się na pełną trasę Wrocław – Lublin. W Warszawie widać też warto się zatrzymać na weekend.

Miałam jechać wcześniej, niby z Poznania, ale pewnie trafiłabym w bardzo podobne okoliczności przyrody.

Zresztą pociąg jest chyba w podróży najlepszy. Jednak ten lęk przed puszką na wielkich kołach z dzieciństwa został przełamany w na tyle przyjemnych okolicznościach, że kolej, gdy się nie spóźnia nadmiernie, mnie uspokaja.

W Lublinie byłam umówiona, jak się okazało na prywatne oprowadzanie przez przewodnika, któremu do bycia przewodnikiem miejskim brakowało tylko licencji. Byłam dzięki temu w tylu miejscach, dowiedziałam się tyle rzeczy, że aż nie wiem czy wszystko załapałam, zapamiętałam i czy najciekawsze smaczki odtworzę. Liczę, że jak zapomnę, to zostanę upomniana.

Wokół zamku są błonia, których tam nigdy wcześniej nie było. Stała tam dzielnica żydowska. Jedna trzecia ludności miasta, kiedyś. Na przeciwko bramy zamkowej, która z twarzy przypomina sowę, znajduje się rząd kamienic przedstawiony mi jako „10 kamienic renesansowych na 10 rocznicę PRL”. Są w dużo lepszym stanie niż warszawski prezent rocznicowy jeszcze niedawno. Widać budynki mieszkalne są bardziej funkcjonalne niż stadiony. Tam też była dzielnica żydowska.

Ale ci Żydzi, Żydzi. Jeszcze w jednym miejscu zostałam postawiona przed potrzebą wybrania reakcji, z których każdy wybór byłby zły. Skwitowałam wszystko żołnierskim „Ja …” powtarzanym jak zaklęcie, żeby jednak mogło się odstać to co się stało. Lubelski Harrods. Z oryginału nie mam najlepszych wspomnień (bo te truskawki po 3 funty były jakieś takie zbyt… czerwone), a ten mnie rozwalił już totalnie. Sama architektura jest mdła, niezwykle monumentalna i przygniatająca, ale to wciąż nie to. Bryła góruje nad cmentarzem przy Lipowej, urokliwym, zalesionym, cichym. Na jednej nodze-słupie wisiała tabliczka, małymi literami zapisana a głosząca, że na tym terenie znajdował się obóz pracy, zlikwidowany w listopadzie 43 masową egzekucją, a potem przez kilka miesięcy to miejsce stanowiło filię obozu koncentracyjnego na Majdanku. Jasne, Majdanek obok, to się tam będzie upamiętniać. Ba, jest upamiętnione, co by nie było. Ale mimo wszystko i tak robi to wrażenie. Przynajmniej na mnie, permanentnie przygniecionej tym nagłym prawie-końcem.

Z Żydami wiąże się też jeszcze jeden epizod, XVIII wieczny, kiedy Lublin płoną. Grom z niemal jasnego, choć zachmurzonego, nieba trafił w domostwa znajdujące się w okolicy zamku a poza murami miejskimi i w ten sposób rozpętał się wielki ogień. Aby powstrzymać przemieszczanie się płomieni w stronę miasta, Dominikanie wyszli z procesją, na jej czele niosąc relikwie Świętego Krzyża. Cel osiągnęli, pożar wypalił dzielnicę żydowską (a ci, którzy przeżyli i byli dość możni, pomimo zakazu, osiedlali się na terenie miasta), kronikarz zapisał, malarz namalował a Lublin się szczyci. Na tej kanwie został oparty pokaz audioświetlny w zasadzie kończący podziemną trasę turystyczną. Fascynujące. Kto nie widział, niech żałuje!

No i jeszcze ci nieszczęśni Dominikanie. Mają bardzo malowniczo położony klasztor, dużo ślubów i ładną fasadę kościoła. Taki zniszczony lekko, dawno nie remontowany kościół. Ruszyło mnie tylko jedno – na ścianach ma wymalowane farbą olejną lamperie. I to łuszczącą się farbą olejną. Tak jak nie daję kasy na remonty kościołów, tak im dałam. Dominikanów darzę ogromną sympatią, mam nadzieję, że nie zdefraudują.

Fakt, że po mieście chodziłam z przewodnikiem i były to dwa nawet dość intensywne dni sprawia, że w zasadzie to mam jeszcze dużo do napisania. Ale od nadmiaru liter oczy bolą. Dlatego – koniec. Będzie w takim razie #3.2